„Na lodzie” Małgorzata Falkowska – patronat medialny




Jakoś nigdy do tej pory nie interesowałam się zbytnio sportem. No może z wyjątkiem skoków narciarskich w sezonie, ale oglądanie ich było wpajane mi od dziecka, to była swoista tradycja rodzinna. W weekendy wszyscy zasiadaliśmy przed telewizorem i wspólnie dmuchaliśmy pod narty naszym skoczkom na odległość, by lecieli jak najdalej. Ale łyżwiarstwo? Czy to figurowe czy hokej nigdy mnie nie pociągały. Aż do czasu…

Nie jest tajemnicą to, że co Falkowska pisze, to ja czytam wcześniej niż wydawnictwa. O ile oczywiście Gosia się ze mną podzieli tekstem, a ja mam czas (co ostatnio, jak widać, nie jest moją mocną stroną). „Na lodzie” również czytałam na długo przed premierą i cóż mogę rzecz – przepadłam.

Pasją i jednocześnie zawodem Leny jest jazda figurowa na lodzie. Dziewczyna na lodowisku czuje się lepiej niż ryba w wodzie i Andrzej w Belwederze. Od dziecka rozwija swoją pasję, której poświęca każdą minutę swojego życia kosztem niestety relacji osobistych. Ale usilnie wierzy, że ciężka praca przyniesie jej nagrodę. I w zasadzie nie trzeba na to zbyt długo czekać, bowiem Lena wraz ze swoim partnerem dostaje się na igrzyska do Pjongczang. Czy to jest spełnienie jej marzeń? Oczywiście, że tak! Kobieta postanawia dać z siebie 150% i trenuje o wiele zawzięciej niż zwykle, byle osiągnąć sukces. Niestety niebawem dochodzi do tragedii – na treningu podczas próby partner upuszcza ją na lód i Lena doznaje kontuzji. W jednej chwili jej świat się zatrzymuje a dotychczasowe życie przestaje istnieć.

Lena próbuje wrócić do normalnego życia, ale przychodzi jej to z niemałym trudem. Jacek dostaje nową partnerkę, z którą ma pojechać na igrzyska, a ich trenerem jest nikt inny jak właśnie nasza bohaterka, która uczy ich układu, nad którym tak ciężko pracowała przez długi czas. Mogę się jedynie domyślać, jak ogromny ból przyniosło jej patrzenie na tych dwoje, a w szczególności na Beatę, która zajęła miejsce Leny.

Krzysztof, nazywany również Lukim jest byłym sportowcem, który również doznał „kontuzji”. Po jednym z meczy został napadnięty i brutalnie zaatakowany. Musiał zrezygnować z kariery hokeisty i tak, jak Lenie jego świat w jednej chwili się zawalił z impetem. Zapadł w depresję, która z każdym dniem się pogłębiała. W dodatku nie wiedzieć dlaczego ojciec, do tej pory osoba mu niezwykle bliska, się od niego odwrócił. Czy osoba, której świat legł w gruzach i rozsypał się niczym domek z kart może się podnieść z takiego upadku? Walkę o niego podejmuje dotychczasowa kobieta jego życia – mama. Z czasem Luki zaczyna prowadzić terapię dla osób, które znalazły się w podobnej sytuacji do niego. Właśnie na takie zajęcia trafia Lena. Młodzi doświadczeni przez los byli sportowcy mają różne spojrzenie na sprawy, które ich dotknęły, ale z czasem nawiązują nić porozumienia i sympatii. Jedno pomaga drugiemu, tworzą swojego rodzaju symbiozę. Czy Luki pomoże Lenie wrócić do normalnego życia, czy może będzie odwrotnie?

Z każdą kolejną powieścią Małgorzata Falkowska zaskakuje mnie emocjami. Tym razem oczywiście nie było inaczej, ale pojawiło się dla mnie coś nowego. Ile osób z Was zna się doskonale na łyżwiarstwie figurowym? Pewnie nikt, a jeśli już to może z jedna osoba. Nie jest tajemnicą to, że autorka łyżwy na nogach miewa sporadycznie, ale od małego marzyła by być jak Lena i jeździć na nich tak, by podziwiał ją cały świat. W powieści „Na lodzie” widać, jak duży research (i przy okazji trudny) musiała zrobić Gosia. Jak jej wyszło? W mojej ocenie genialnie, ale sami musicie się o tym przekonać 😉 I przygotujcie się na prawdziwą bombę, która przyjdzie z ostatnimi stronami powieści…

Ciekawostka: czy wiecie, że imię głównego bohatera autorka zapożyczyła od mojego już męża? 🙂

Czy polecam powieść? Jak zazwyczaj – całą sobą!

Ocena: 6/6

Serdeczności, Magdalena

Dodaj komentarz